"Osobliwa rzecz, że przyjaciel może być fałszywy, a nieprzyjaciel nigdy." ~ Alojzy Żółkowski
Przyjaciel, wręcz prawdziwy przyjaciel, jest kimś, kogo każdy z nas potrzebuje. Nie jest to osoba, z którą spędza się każdą wolną chwilę, bo nie na tym to polega. To taki ktoś, kto potrafi nas wysłuchać i jest przy nasz bez względu na wszystko. Ale czy aby na pewno potrafimy dobrze dobierać przyjaciół?
Tak jak już kiedyś wspominała, miałam wielu, fałszywych przyjaciół. Ale nikt, nigdy, nie traktował mnie poważnie. Było to na zasadzie jakiś profitów, które mogłam komuś podarować. Całe życie szukałam, i nadal szukam, tego jedynego przyjaciela, ale z biegiem czasów jest coraz trudniej. Za dużo razy się zawiodłam, ale mimo wszystko, nie poddaję się.
Chciałabym wam opowiedzieć o mojej niby "najlepszej przyjaciółce". Ma na imię Julia i poznałyśmy się w pierwszej klasie gimnazjum. Od samego początku, znalazłyśmy wspólny język, ale mimo wszystko nie było tak kolorowo. Może przez pierwszy rok owszem, ale potem? Było już tylko gorzej. Możliwe, że wszystko było zależne od tego, że miała drugie życie, drugi świat - TEATR. Tam miała przyjaciół, których uważała za prawdziwych, a tak naprawdę byli to zakłamani, dwulicowi bogacze. Ale mniejsza z tym.
Zawsze starałam się jej pomagać z całych sił, bo była jedyną osobą, która mnie tak naprawdę rozumie. Pomagałam jej. Pozwalałam ściągać, przepisywać pracę domowe, wszystko, bo czego nie robi się dla przyjaciół?
Pewnego dnia, napisałam jej list, bo nie byłam wstanie powiedzieć jej tego prosto w oczy, że w jakiś sposób czuję się przez nią wykorzystywana, i co? Według niej była to wyłącznie moja wina. Do tej pory nie wiem, czemu mi to zarzuciła, ale nerwy, wiadomo jak to jest. Zawsze potrafię znaleźć na to jakieś wytłumaczenie. Niestety, zostawiła mnie w najgorszym momencie mojego życia. Były to święta bożonarodzeniowe, miałam wtedy zeznania w prokuraturze. W żadnym innym okresie nie potrzebowałam tak bardzo przyjaciela, który po prostu mnie przytulił. Był to koszmar, nic dodać nic ująć. Bardzo długo przeżywałam tą stratę. Wpadałam w histerię. Mogłam płakać godzinami, a za wszystko sama się obwiniałam. Nie miałam nikogo, po prostu nikogo. Byłam sama jak ten palec. Nie umiałam się pozbierać, jedyne co potrafiłam to płakać.
Po sześciu miesiącach, od feralnego listu, spotkałyśmy się. Wyjaśniłyśmy sobie wszystko, ale nie oszukujmy się, nigdy nie będzie to samo, nie ważne, jak obie strony będą się starać, w podświadomości nadal to będzie. Nie wyparuje, bo takich rzeczy się nie zapomina.
Wybaczyłam jej, bo co innego miałam zrobić? Dała mi coś, czego nikt inny nie potrafił mi dać. Do tej pory utrzymujemy kontakt. Ale jest jedna rzecz, której w siebie nie cierpię, to słabość do jej osoby. Jestem na jej każde zawołanie, jak francuski piesek. Jak chce się spotkać, to potrafię rzucić wszystko by to zrobić. Tak bardzo chciałabym się od tego uwolnić, ale nie mogę. Jestem za bardzo przywiązania. Wewnętrznie czuję jakiś obowiązek, ale czy powinnam? Nie, raczej nie...