sobota, 21 stycznia 2017

Czy naprawdę umiemy wybaczać?

"Prze­baczyć - to nie znaczy za­pom­nieć - bo za­pom­nieć się nie da. To znaczy żyć da­lej ra­zem: podjąć wspólną drogę, choć już nie na tej sa­mej zasadzie." ~ Mieczysław Maliński



Zastanawialiście się może kiedyś czy w stu procentach człowiek umie wybaczać? Oczywiście, że nie.. Zawsze pozostaje nawet ta najmniejsza cząsteczka przez którą, chcąc czy nie chcąc, wracamy do tych nieprzyjemnych, zaistniałych sytuacji w naszym życiu. Dlaczego tak robimy? Bo jesteśmy tylko ludźmi, którzy lubią sprawiać sobie niepotrzebnie ból.. 



Bardzo często, niemalże codziennie, zastanawiam się czy potrafiłabym wybaczyć krzywdę, która została mi wyrządzona. Może wtedy wszystko wyglądałoby inaczej... Tego nie wiem i pewnie się nie dowiem..

Przez wiele lat starałam się zapomnieć o wszystkim. Chciałam zacząć żyć normalnie, jak na nastolatkę przystało. Ale... Nie mogłam, nie potrafiłam. Wspomnienia nie dawały mi spokoju. Cały czas widziałam obrazy, te  ostre i te, które były za mgłą.. Nie potrafiłam sobie z nimi poradzić. Chciałam wybaczyć. Tak bardzo chciałam to zrobić, że w sumie nawet mi się udało.., ale czy aby na pewno?

Po dzień dzisiejszy mam zdystansowany kontakt z moim bratem. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Czyżby to co się wydarzyło miało aż tak ogromny wpływ na jakikolwiek kontakt? Najwidoczniej tak.. Kiedy o tym wszystkim myślę, czuję obrzydzenie. Ale przede wszystkim żal. Nie do niego, lecz do samej siebie... bo jak możemy wybaczyć cokolwiek komuś, jeżeli nie potrafimy zrozumieć ani wybaczyć sobie. Jak możemy oczekiwać, że zrobimy to dla innych, skoro nawet nie potrafimy zrobić tego nawet dla siebie.  Może sam problem nie tkwi w samym czynie, lecz w myśleniu o nim..

Minęło bardzo dużo lat. Niedługo skończę 20 lat i szczerzę? Mówienie, myślenie i pisanie o tym nie sprawia mi takiego problemu oraz towarzyszącego bólu  jak wcześniej. To co się stało, się nie odstanie.  Jest to jakąś częścią mnie. Ukształtowało moją osobowość, to kim jestem teraz. Nie wybaczyłam, bo wybaczyć się nie da, ale pogodziłam się z tym faktem. Potrafię iść przez życie z podniesioną głową pomimo krzywd, których doznałam. Jak mi się udało tego dokonać? Może po prostu dorosłam i zdałam sobie sprawę, że są zdecydowanie gorsze rzeczy niż ta, a może zaakceptowałam tą "tragiczną" część moje życia. To co było wcześniej, to co nas spotkało, nie ma takiego wielkiego wpływu na przyszłość jak mogłoby się wydawać. Możemy być kim tylko zechcemy! A wszystko dzięki temu, że potrafimy żyć akceptować siebie. To jest klucz do wszystkiego. 

wtorek, 23 czerwca 2015

"Wszystkim sprawiasz tylko problemy.."

"Mam ochotę po­pełnić sa­mobójstwo, ale to nic nie da – mam zbyt wiele problemów."  ~ Woody Allen



Każdemu z nas przydarzyło się kiedykolwiek pokłócić. Jest to nieodłączny element naszego życia, bez którego, tak naprawdę, byłoby nudno. Sprzeczna wymiana zdań, czy też poglądów  "dotyka" nas każdego dnia, kiedy to sprzeczamy się z parterem, rodzicami, czy znajomymi. Ale gdy ktoś, wmawia ci, że wszystkim sprawiasz tylko problemy, nie jest już tak kolorowo.



Wracając myślami do dni, kiedy cała sytuacja, z moim bratem, wyszła na światło dzienne, przykre wspomnienia nie chcą opuścić mojej głowy. Przypominają mi się wszystkie kłótnie, krzyki, wylane łzy, nie przespane noce, a także słowa, które nigdy nie powinny zostać wypowiedziane.  Nikt nie byłby zadowolony, gdyby usłyszał taki zlepek liter - "Wszystkim sprawiasz tylko problemy", tym bardziej wypowiedzianych przez bliską osobę, w moim wypadku, przez moją mamę. Jak się poczułam? Jak piąte koło u wozu, które wszystkim wadzi. Jakbym to była kimś złym, nienadającym się do niczego..

Cała sprawa do prokuratury trafiła przypadkiem, nie chciałam tego, ale tak się stało. Będąc na pierwszej wizycie ginekologicznej zwierzyłam się lekarce z mojego przeżycia. Musiałam z kimś na ten temat porozmawiać, a że wydała się osobą godną zaufania, więc zrobiłam to. Kiedy poinformowała mnie, że musi zawiadomić o tym wyższe władzę, łzy same napłynęły mi do oczu. Nie chciałam, aby ktoś musiał mieć przez mnie problemy, tym bardziej członek mojej rodziny.

Całe postępowanie wstępne rozpoczęło się bardzo szybko, na ten czas, moje mieszkanie, zamieniło się w jedną, ogromną salę przesłuchań. Nie potrafiłam na ten temat rozmawiać z moimi rodzicami, było to dla mnie bardzo trudne. Zarzekali się, że gdyby wiedzieli wcześniej to interwencja byłaby krótka, że czego by nie zrobili..

A jak jest teraz? To ja jestem tym wyrodnym dzieckiem, które tylko wadzi,. Bo kogo mogliby z domu wywalić innego oprócz mnie? Nikogo, bo to właśnie ja spotkałam się z tym na początku marca. Taktują mnie tak, jakbym nic nie znaczyła, była niepotrzebna. Jakbym wszystkie swoje problemy zawdzięczała tylko sobie...

wtorek, 2 czerwca 2015

Nawarstwiający się problem

"Prob­lem ze świado­mością po­lega na tym, że two­ja przeszłość zaw­sze żyje gdzieś w to­bie." ~ Jonathan Carroll



Kiedy myślisz, że wszystkie twoje problemy zatarły się, a ty pogodziłeś się z przeszłością, nie ciesz się za wcześnie. Życie jeszcze ci przypomni, że pamięta o tobie, a twój problem znów, jak nazłość, będzie zataczał po raz kolejny niekończące się koło. Wiedz, że przeszłość nigdy nie śpi.



Gdy masz jednego oprawce, łudzisz się, że kiedyś mu się to znudzi, że da Ci spokój, ale gdy jest ich już dwóch, to zaczynają się strome schody. Nigdy nie zdarzy się tak, że obydwoje przyjdą jednej nocy i będą chcieli tego , czego nie możesz dać. Gdy jednemu się znudzi i znajdzie jakieś zaspokojenie, przychodzi drugi, i tak w kółko. Są dłuższe lub krótsze przerwy, ale nie wiesz dokładnie kiedy to wszystko nastąpi.

Chcę wam przytoczyć historię mojego drugiego oprawcy, z którym tak naprawdę wszystko zaczęło się zdecydowanie wcześniej. Kiedy to było? Nie wiem, nie pamiętam. Było to za bardzo podobne do tego, co wydarzyło się z moim pierwszym oprawcą. Różnica polegała na tym, że z pierwszym łączyła mnie jakaś więź emocjonalna, w końcu był to mój brat, natomiast drugi, był dla mnie kompletnie obcą sobą, mianowicie, przyjacielem rodziny.

Nie potrafię sobie przypomnieć jak do tego wszystko wszystkiego doszło, mam tylko jakieś urywki w głowie, ale ciężko mi powiedzieć o tym, jak mniej więcej się to zaczęło. Pamiętam tylko trzy sytuacje, które miały miejsce w trzech różnych miejscach i trzech innych przedziałach czasowych.

Pierwsze z nich miało miejsce w moim domu, na górnej części piętrowego łóżka. W związku z tym, że moje mieszkanie nie ma jakieś ogromnych rozmiarów, nikogo nie dziwił fakt, że leżałam z moim przyszywanym "bratem ciotecznym", który jest ode mnie o 6 lat starszy. Sama miałam wtedy może hm.. 9 lat? Zaczęło się niewinnie, od dotykania mojego narządu rodnego.Na początku przez ubranie, a później już bez żadnych krępacji miałam jego rękę w swoich majteczkach. Zauważył pewnie, że nie robi to mnie na mnie żadnego wrażenia, dlatego po jakimś czasie postanowił, abym to ja podotykała jego przyrodzenie. Nic w tym pierwszym zdarzeniu nie wydarzyło, niewinna zagrywka, by sprawdzić, czy nie będę sprawiać oporów i problemów.

Druga sytuacja, a tak naprawdę ciąg wydarzeń, miał miejsce u nich. Obydwoje mieliśmy rodziców lubiących zabawę, więc oni bawili się w swoim towarzystwie, a my, jako dzieci, w swoim. Za dnia chodziliśmy na place zabaw, graliśmy w karty, czy też w państwa miasta. Natomiast, gdy zapadała już noc, wszystko zaczynało się. Zawsze było tak, że ja, spalam na jednym łóżku z moim "bratem ciotecznym", natomiast z mój brat z naszą "siostrą cioteczną". Rzadko zdarzało się tak, aby było odwrotnie. Gdy już "rzekomo" spałam, zaczynał się koszmar. Bez wszelkiego owijania w bawełnę byłam "przedmiotem jego rozkoszy", mógł robić ze mną to na co miewał ochotę, dotykać, całować, co tylko chciał. Za bardzo się bałam, aby móc zakończyć te traumatyczne przeżycia.

Ostatnia sytuacja, która zapała mi w pamięć przydarzyła mi się 5 lat temu, były to wspólne wakacje naszych rodzin. Jak to na wakacjach, spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, chodziliśmy na plaże, do jakiś knajpek, wszędzie gdzie nas nogi zaprowadziły. Wieczorem odbywały się małe libację alkoholowe, w których i tak nie brałam udział, bo raz, miałam wtedy 13 lat, a dwa, nie za bardzo smakowały mi trunki, więc tak naprawdę byłam tylko obserwatorem. Nocą było już gorzej, wszystko zaczynało się od nowa.. Nie wiedziałam co mam robić, czy znowu udawać, że nic się nie dzieje, czy też komuś powiedzieć o tym? Postanowiłam jednak, że nikomu nie powiem, wolałam cierpieć w milczeniu, już robić z tego wielkie "halo".

O moim drugim oprawcy nie wie tak naprawdę nikt. Jest to moja tajemnica, o której powiedziałam tylko jednej osobie. Nie chciałabym, aby ktoś miał przeze mnie jakiekolwiek problemy. Podobno umiemy się pogodzić z niektórymi sprawami przeszłości, ale czy aby na pewno? 

sobota, 30 maja 2015

Kto jest Twoim przyjacielem?

"Osob­li­wa rzecz, że przy­jaciel może być fałszy­wy, a niep­rzy­jaciel nigdy." ~ Alojzy Żółkowski



Przyjaciel, wręcz prawdziwy przyjaciel, jest kimś, kogo każdy z nas potrzebuje. Nie jest to osoba, z którą spędza się każdą wolną chwilę, bo nie na tym to polega. To taki ktoś, kto potrafi nas wysłuchać i jest przy nasz bez względu na wszystko. Ale czy aby na pewno potrafimy dobrze dobierać przyjaciół?




Tak jak już kiedyś wspominała, miałam wielu, fałszywych przyjaciół. Ale nikt, nigdy, nie traktował mnie poważnie. Było to na zasadzie jakiś profitów, które mogłam komuś podarować. Całe życie szukałam, i nadal szukam, tego jedynego przyjaciela, ale z biegiem czasów jest coraz trudniej. Za dużo razy się zawiodłam, ale mimo wszystko, nie poddaję się. 

Chciałabym wam opowiedzieć o mojej niby "najlepszej przyjaciółce". Ma na imię Julia i poznałyśmy się w pierwszej klasie gimnazjum. Od samego początku, znalazłyśmy wspólny język, ale mimo wszystko nie było tak kolorowo. Może przez pierwszy rok owszem, ale potem? Było już tylko gorzej. Możliwe, że wszystko było zależne od tego, że miała drugie życie, drugi świat - TEATR. Tam miała przyjaciół, których uważała za prawdziwych, a tak naprawdę byli to zakłamani, dwulicowi bogacze. Ale mniejsza z tym.

Zawsze starałam się jej pomagać z całych sił, bo była jedyną osobą, która mnie tak naprawdę rozumie. Pomagałam jej. Pozwalałam ściągać, przepisywać pracę domowe, wszystko, bo czego nie robi się dla przyjaciół?

Pewnego dnia, napisałam jej list, bo nie byłam wstanie powiedzieć jej tego prosto w oczy, że w jakiś sposób czuję się przez nią wykorzystywana, i co? Według niej była to wyłącznie moja wina. Do tej pory nie wiem, czemu mi to zarzuciła, ale nerwy, wiadomo jak to jest. Zawsze potrafię znaleźć na to jakieś wytłumaczenie. Niestety, zostawiła mnie w najgorszym momencie mojego życia. Były to święta bożonarodzeniowe, miałam wtedy zeznania w prokuraturze. W żadnym innym okresie nie potrzebowałam tak bardzo przyjaciela, który po prostu mnie przytulił. Był to koszmar, nic dodać nic ująć. Bardzo długo przeżywałam tą stratę. Wpadałam w histerię. Mogłam płakać godzinami, a za wszystko sama się obwiniałam. Nie miałam nikogo, po prostu nikogo. Byłam sama jak ten palec. Nie umiałam się pozbierać, jedyne co potrafiłam to płakać.

Po sześciu miesiącach, od feralnego listu, spotkałyśmy się. Wyjaśniłyśmy sobie wszystko, ale nie oszukujmy się, nigdy nie będzie to samo, nie ważne, jak obie strony będą się starać, w podświadomości nadal to będzie. Nie wyparuje, bo takich rzeczy się nie zapomina.

Wybaczyłam jej, bo co innego miałam zrobić? Dała mi coś, czego nikt inny nie potrafił mi dać. Do tej pory utrzymujemy kontakt. Ale jest jedna rzecz, której w siebie nie cierpię, to słabość do jej osoby. Jestem na jej każde zawołanie, jak francuski piesek. Jak chce się spotkać, to potrafię rzucić wszystko by to zrobić. Tak bardzo chciałabym się od tego uwolnić, ale nie mogę. Jestem za bardzo przywiązania. Wewnętrznie czuję jakiś obowiązek, ale czy powinnam? Nie, raczej nie...

czwartek, 28 maja 2015

Cisza przed burzą

"Są też oso­by bar­dzo „jak na­leży”. Spo­tykając się z ni­mi, py­tamy: „Wszystko w porządku?” One od­po­wiadają: „W porządku”. Nie mogą po­wie­dzieć nic więcej, po­nieważ są więźniami samych siebie i społeczne­go jarzma. Nie mogą wy­powie­dzieć cier­pienia, które je du­si i łamie. A my przechodzi­my, nie zauważamy ich spoj­rzeń – świateł alar­mo­wych, nie słyszy­my ciszy ich krzy­ku, nie dos­trze­gamy na­wet, że na ba­romet­rze ich ser­ca wskazówka zat­rzy­mała się
na kreseczce „burza”."
~ Tim Guénard



Kiedy w życiu spotyka cię coś nieprzyjemnego, nie za bardzo masz ochotę dzielić się tym z kimkolwiek. Dusisz w sobie ten jeden, ogromy problem. Zdajesz sobie sprawę, że nikt nie jest ci w stanie pomoc, tym bardziej rodzice, czy twoi najbliżsi. Nadchodzi jednak tai moment, w którym nerwy puszczają. Nic nie jest w stanie cię zatrzymać, przed wypowiedzeniem tego co cię ta bardzo dręczy..



Tak własnie było ze mną. Przez trzy lata nie puściłam pary z ust, a problem nadal się nawarstwiał. Z jednej strony czułam do siebie obrzydzenie, natomiast z drugiej myśl, że stała mi się ta wielka krzywda, nie opuszczała mnie na krok. Bardzo nie podobało mi się to, że moi rodzice nie mogli zauważyć, że coś mi się stało. Nie bez powodu dziecko staje się strasznie wybuchowe, krzyczy, płacze, nie ma ochoty na jakąkolwiek dłuższą rozmowę. Kontakty ograniczały się jedynie do: "Jak w szkole?", "Dobrze..", a nigdy nie było dobrze. Co noc wypłakiwałam się w poduszkę. "Internetowe przyjaźnie" już mi nie wystarczały. Mówienie o swoich problemach obcym ludziom, z którymi nawet się nie zobaczę, nie było dobrym pomysłem. Była jedna taka dziewczyna, nawet moja imienniczka. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy, tak mi się bowiem wydało. Pewnego dnia powiedziałam jej o moim traumatycznym przeżyciu. Po prostu mnie wyśmiała. Powiedziała mi tylko, że mam wybujałą wyobraźnię. Po tym wszystkim zamknęłam się w sobie jeszcze bardziej. Myślałam tylko o jednym, jak pozbawić się życia. Za każdym razem byłam blisko, ale w końcu zdawałam sobie sprawę, że to nie jest rozwiązanie moich problemów. Cały czas był jeszcze jeden haczyk. Ciągle musiał dzielić pokój ze swoim oprawcą. Bałam się, że znowu zacznie się to na nowo.

Po trzech latach wybuchnęłam jak ogromy wulkan. Wykrzyczałam wszystko, opowiedział o wszystkim mojej mamie. W złości, bo w złości, ale miałam już dosyć, że cały czas ma do mnie jakiś problem, że nie pasuje jej to jak się zachowuje. Był to dla niej szok. Szczerzę mówiąc, myślałam, że w ten sposób moje cierpienie zostanie ukrócone. Miała być to nasza słodka tajemnica, o której wiem tylko ja, moja mama i mój brat... Niestety, był to dopiero początek wszystkich moich problemów...

wtorek, 26 maja 2015

Przenikająca samotność

"Każdy po­winien mieć ko­goś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dziel­ny, cza­sami czu­je się bar­dzo samotny." ~ Ernest Hemingway



Najgorszym uczuciem w tym wszystkim, nie jest to co mi się przydarzyło, lecz poczucie samotności, która nie odstępowała mnie na krok. Brak bliskiej osoby, jest czymś okropnym, bo zdajesz sobie sprawę, że nie masz nikogo, że jesteś sam, jak ten palec, i nic, ani nikt, nie jest w stanie ukrócić cierpienia, które nosisz głęboko w sercu.



Nigdy nie byłam mega lubianą osobą. Jednak mimo wszystko, za wszelką cenę, chciałam znaleźć osobę, która pomoże mi w trudnych chwilach, wesprze me, przytuli albo powie, te głupie słowa, które nic nie znaczą, a mianowicie, "wszystko będzie dobrze". Kogoś, kto byłby moim najlepszym przyjacielem. 

W szkole, a także w "życiu podwórkowym", bywało różnie. Na samym początku, kiedy byłam w pierwszej klasie szkoły podstawowej, miałam dwie "przyjaciółki", Ewelinę i Karolinę, no ale wiadomo jak to jest. Przy trzech osobach robi się już tłok. Później to już bywało różnie, była Justyna, Ania, Asia, Agnieszka, Ola, i parę innych osób, lecz sama nie wiem czy można nazwać je mianem przyjaciółki. Spędzałyśmy dużo czasu, ale nie było w tym żadnej więzi emocjonalnej. Może przy czterech pierwszych osobach owszem, ale czuło się jakiś niedosyt, przynajmniej z moje strony. 

Któregoś dnia, założyłam konto na takim portalu jak poszkole.pl. Uważałam, że skoro nie mogę znaleźć zrozumienia w życiu realnym, to czemu by nie spróbować zaprzyjaźnić się z kimś z internetu? Nie widziałam w tym żadnego problemu, tym bardziej, że nie bałam się jakiegoś niebezpieczeństwa, np. jakiegoś fake'u, że osoba, z którą piszę, jest kimś zupełnie innym, niż za tą, za którą się podaje. Gdy spojrzymy na to z innej strony, można by powiedzieć, że byłam bardzo zdesperowana. Tak bardzo potrzebowałam zrozumienia. Poza tym, dążenie do wyznaczonego celu, 
jest dla człowieka czymś normalnym. W moim przypadku była to przyjaźń, prawdziwa przyjaźń.

Na tym portalu społecznościowym poznałam bardzo dużo osób, naprawdę przeróżnych. Z niektórymi nawet spotkałam się w rzeczywistości. Oczywiście była obawa, że jednak będzie to ktoś inny, jednakże, obyło się bez nieprzyjemnych sytuacji .Do tej pory mam kontakt z osobami poznanymi z Internetu, nie ze wszystkimi, ale z większością. Cały ten portal społecznościowy był dla mnie odskocznią od otaczających problemów czy przenikającej samotności. Przy okazji zyskałam wiele, bo właśnie tam, poznałam cztery osoby, dzięki którym poczułam się, pierwszy raz w życiu, ważna. W taki sposób w jaki zaspakajałam brak osoby, która da mi odrobinę zrozumienia, nie wystarczył na długo. Po jakimś czasie znów poczułam samotność. Wszystko zmieniło się dopiero wraz z pójściem do pierwszej gimnazjum...

niedziela, 17 maja 2015

Feralny dzień...

"Nagle zdajesz sobie sprawę, że wszystko się skończyło. Naprawdę. Nie ma już powrotu. Czujesz to. I próbujesz zapamiętać, w którym momencie to wszystko się zaczęło. I odkrywasz, że zaczęło się wcześniej niż myślisz. Długo wcześniej." ~ Trzy mery nad niebem



Na początku opowiem o sytuacji, a wręcz sytuacjach, które wywróciły moje życie do góry nogami. Ciężko mi o tym mówić i wracać pamięcią w daleką przeszłość, bo tak jak już wspominałam, jest to coś o czy  chciałam bardzo zapomnieć. Nieważne jak bardzo będziemy pragnąć zamazać przeszłość, nie uda nam się w pełni tego zrobić, gdyż nadal pozostaje ona częścią nas.
Nie mam pojęcia kiedy to wszystko się zaczęło i jak długo trawo, tak naprawdę, jednak dla mnie była to wieczność. Na początku szacowałam, że trwało to może z pół roku.. Nie jest w sumie to takie ważne, lecz wiem na pewno, że bardzo ciężko o tym pisać. Przed tym wydarzeniem, już miałam dwuznaczne sytuacje z moim "bratem ciotecznym", którego tak naprawdę nie mogę nazwać, bo nim nie jest, ale nasze rodziny się przyjaźnią. Jednakże nie wpłynęło to tak na mnie tak to o czym zaraz Wam opowiem.

Tak jak już wcześniej wspominałam, byłam wykorzystywana seksualnie przez mojego starszego brata. Nigdy nie myślałam, że dzieje mi się krzywda. Myślałam, że w każdej rodzinie tak jest, że każda siostra ma jakieś bliższe doznania ze swoim bratem. Jednak, żyłam w dużym błędzie. 

Cały ten ciąg wydarzeń miał miejsce w dwóch mieszkaniach, moim i mojej babci. Wszystko zaczęło się w tym drugiem, były to święta, albo remont u mnie w mieszkaniu, nie jestem pewna, ale wiem jedno, była to zima. Zaczęło się niewinnie, od zwykłego dotykania, przytulania, głaskania, kto by tam nabierał jakichkolwiek podejrzeń, zwykły kochający brat, szkoda jednak, że było kompletnie inaczej. Cały czas zastanawiam się, czy byłam po prostu głupia, czy w pełnym stopniu sama tego chciałam, w końcu nic z tym nie zrobiłam. Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to! 

Patrząc na to z perspektywy czasu, był bardzo sprytny, bo przekupywał mnie, aby mógł się do mnie "dobrać". Jak to robił? Pozwalał mi grać na swoim telefonie, bo miał jedną taką fajną grę, pamiętam ją do tej pory. Za każdym razem, zbliżenie zaczynał tak samo, od masażu pośladków. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale tak było. Nie powiem, że nie podobało mi się, bo skłamałabym, ale nie wiedziałam, że będzie to miało taki wpływ na moją przyszłość. Potem było dotykanie całego ciała, od rąk i nóg, aż po miejsca intymne. Niekiedy sama byłam zmuszana, do zaspokajania jego potrzeb poprzez seks oralny. Z każdym kolejnym zbliżeniem chciał czegoś więcej i więcej. Nie widziałam co mam robić, dlatego nie robiłam nic. Udawałam, że śpię. Myślałam, że w ten sposób mnie zostawi, tak jednak się nie stało. Czuł wtedy nade mną przewagę, pozwalał sobie na jeszcze więcej. Chciał też samego zbliżenia, penetracji. Sama nie wiem czy to zrobił. Do tej pory jest to moją zagadką, której nigdy nie rozwiążę, pomimo moich wszelkich starań.. 

Gdy teraz o tym myślę, łzy napływają mi same do oczów. Chciałabym być normalną dziewczyną, ze zwykłymi problemami, ale tak nie jest. Zostałam napiętnowana przez życie i będzie się to za mną ciągnąć aż do ostatnich dni...